2017.05.06 – BIESZCZADY
Tym razem z Marcinem zdecydowaliśmy się wybrać w Bieszczady – chciałem w spokoju sobie pospacerować, a z racji tego, że jest już po długim weekendzie nie muszę martwić się o tłumy ludzi. Jak później się okaże, było całkiem pusto na szlakach. Tylko weekend, ale bardzo dobry dla resetu od pracy.
Pierwszego dnia zaatakowaliśmy na spokojnie Połoninę Caryńską.
I tędy powrót po auto.
Niestety do końca nie jest pokazana nasza trasa, ale od zejścia musieliśmy jeszcze wrócić do samochodu drogą 897. Tak czy inaczej zaparkowaliśmy na Przełęczy Wyżniańskiej [o tutaj]. Plusem jest to, że po drugiej stronie drogi znajduje się wejście na zielony szlak prowadzący na Połoninę Caryńską. Minusem, że po zejściu trzeba tu wrócić po auto 🙂 Startujemy pełną parą – Marcin zmęczony jazdą już chciałby rozruszać kości.
Trasa może nie jest ciężka, ale słońce robi swoje, więc idziemy żwawo do linii drzew. Krótkie przystanki na łyk wody i dużo przed czasem określonym znakami trafiamy do naszego celu praktycznie nie napotykając na innych turystów.
Dalej kierujemy się cały czas szlakiem czerwonym, aż do zejścia w Ustrzykach Górnych. Mimo pięknej pogody okazuje się, że chyba kilka dni przed naszym przyjazdem padało i jeśli zastanawiacie się czy warto zakładać stuptuty, jeśli szlak wydaje się suchy i jest piękna pogoda, to mam dla Was odpowiedź. Tak – bierzcie chociaż w plecak, bo nie wiadomo jak szlak wygląda dalej 🙂
Oczywiście po zejściu szybko wziąć auto, a później należny odpoczynek.
Po zameldowaniu się, poszliśmy jeszcze coś zjeść i wypić kilka lokalnych piwek. Jak się okazało akurat właściciel knajpy miał urodziny, ale wszystko było otwarte dla ludzi z zewnątrz. Po kilku piwach postanowiłem trochę wspomóc grajka w knajpie i Marcin mówił, że podobno nie wyszło tragicznie (chociaż on też już kilka wypił, więc nie liczę na obiektywizm) 🙂
Dzień 2
Na kolejny dzień zaplanowaliśmy oczywiście zdobycie najwyższego szczytu Bieszczad – Tarnicę. Za sugestią Marcina, żeby najpierw podejść bardziej stromo decydujemy się rozpocząć wejście niebieskim szlakiem z Wołosatego.
Poranny deszcz, i wieczorne urodziny właściciela knajpy Kremenaros spowodowały, że lekko zmęczeni ruszamy w trasę. Oczywiście, żeby nas zachęcić do wędrówki Bieszczady witają nas zasłoniętym szczytem Tarnicy.
Na szczęście jest całkiem ok nie licząc „ułatwień” w postaci schodów na końcowe podejścia szczytów. W końcu stajemy na szczycie Tarnicy – również o dziwo sami.
Jak to w maju przy Przełęczy Goprowskiej napotykamy na zalegające płaty śniegu – pewnie poleżą do czerwca.
Usiedliśmy chwilę pod wiatą – Marcin przywiózł ze sobą swój specyfik – mięso w słoiku 🙂 Świetna sprawa na regenrację sił. Nabieram trochę śniegu do bidonu, bo suszy po wczoraj i idziemy dalej.
Dochodząc do Halicza jeszcze szybki rzut oka na górującą Tarnicę. Jak widzicie, roślinność dopiero budzi się do życia – jeszcze dość szarawe trawy itd.
Dochodząc do Przełęczy Bukowskiej znów napotykamy na trochę śniegu
I po dłuższym spacerze dochodzimy pod wieczór do parkingu gdzie zostawiliśmy samochód.