2021.06.27 – BIESZCZADY
Na koniec czerwca, ponownie udało się chociaż na weekend odstresować i wyrwać z pracy. Tym razem wybór padł na Bieszczady, bo dawno już tu byliśmy a z roku na rok te piękne góry zmieniają swoje oblicze. W związku z prognozami pogody, które mówiły o deszczu (a które po raz kolejny się nie sprawdziły) zdecydowaliśmy się na nocleg w Polańczyku nad jeziorem Solińskim.
Stąd w góry jest względnie blisko, bo około 50km i godzina jazdy. Do tego mamy jezioro i plaże, więc mamy namiastkę Mazur – szczególnie z widokiem na pływające wszędzie żaglówki. W razie kiepskiej pogody jest też deptak ze sporą ilością knajpek i straganów. Generalnie Polska w pigułce 🙂
Plan na wyjazd był raczej rekreacyjny, dlatego też inaczej niż zwykle postanowiliśmy rozpocząć pobyt.
Na miły początek dnia, zaraz po podróży skierowaliśmy się nad Jezioro Solińskie – największy sztuczny zbiornika wodny w Polsce. Słynny akwen, który jest główną wizytówką tego regionu, powstał na skutek wybudowania największej w Polsce zapory wodnej w Solinie. Tama o wysokości 81,8 m utworzyła jezioro o pojemności 474 mln m², powierzchni ponad 2100 ha oraz maksymalnej głębokości 60 m, objęło ono 27 km długości rzeki San oraz 14 km Solinki, z łączną długością linii brzegowych wynoszącą 150 km. Co ciekawe, istnieje możliwość zwiedzania zapory od środka – może kiedyś uda nam się wstrzelić w wolne miejsca. Tutaj parę słów o tym jak można zwiedzić ją od wewnątrz [o tutaj ]
I właśnie po tym zbiorniku wybraliśmy się na rejs. Przepłynięcie w obie strony zajmuje około godziny i kosztowało nas 25zł od osoby. Wybraliśmy się z Portu Solina [o tutaj ] bo odpływali o konkretnej godzinie. Do tego mają też statek piracki, na który niestety się nie załapaliśmy. Obok jest też druga opcja rejsów w cenie 20zł, ale na pytanie o której rozpoczyna się rejs odpowiedzią było „aż się zbierze odpowiednia ilość osób”, więc zdecydowaliśmy się na konkretną ofertę. Jeśli chcecie sprawdzić jak to wygląda na bieżąco to tutaj link: Port Solina.
Żeby nie przynudzać, trochę fotek. Na początek w oddali widzimy właśnie zaporę na Solinie.
Dalej mijamy Polańczyk, w którym mamy zaplanowany nocleg.
Po wycieczce statkiem, przeszliśmy w stronę kramów z wszelakimi gadżetami po wspomnianej wyżej zaporze.
Jak się okazało innowacje zawitały także w ten rejon. Zauważyliśmy, że tuż przy zaporze powstaje wieża widokowa. Z tego miejsca będzie na pewno niesamowity widok. A jeśli przyjrzymy się szczegółom, rzeczywistość będzie wyglądała jeszcze ciekawiej. Trwa tutaj budowa kolei gondolowej i wieży widokowej nad zaporą wodną w Solinie. Inwestycja realizowana przez Polskie Koleje Linowe (PKL) oraz Polski Fundusz Rozwoju SA (PFR) ma być gotowa już w 2022 r. Na trasie kolei znajdować się będzie pięć podpór o różnych wysokościach, z których najwyższa będzie miała 75 metrów i będzie to najwyższa podpora kolei linowej w Polsce, a długość trasy kolejki wyniesie ponad 1,5 km. Podróż 8-osobowym wagonikiem kolei linowej rozpocznie się od stacji Plasza zlokalizowanej przy solińskim deptaku, a zakończy na stacji na górze Jawor. Tam wybudowana zostanie 50-metrowa wieża widokowa, z której turyści będą mogli podziwiać bieszczadzki krajobraz wraz z jeziorem solińskim i zaporą. W tym miejscu powstanie również karczma. Dodatkowo, na obszarze o powierzchni 4,7 hektara, na zboczu góry Jawor, utworzony zostanie park tematyczny, w którym każdy będzie mógł aktywnie spędzić czas, a także poznać legendarną historię tego wyjątkowego regionu Polski, odkrywając Bieszczady na nowo. Jednym słowem – przyjeżdżamy tu w przyszłym roku 🙂
Został nam popołudniowy przejazd do Polańczyka na kwaterę, ale ze względu na jutrzejsze plany wyszliśmy tylko na pustą plażę z widokiem na odległą tamę.
Żeby się nadto nie lenić, na drugi dzień postanowiliśmy wybrać się na Tarnicę. Pogoda również zapowiadała się całkiem poprawnie, więc od planów do realizacji wybraliśmy następującą trasę. Wstępnie mieliśmy zacząć z Wołosatego, ale tłumy ludzi na parkingu wymusiły na nas zmianę planów. Tym razem samochód zostawiliśmy tu gdzie zwykle w Wołosatych, czyli na Ostatni Na Szlaku [o tutaj ], a następnie przejechaliśmy busem do Ustrzyk Górnych, aby stamtąd rozpocząć przejście czerwonym szlakiem przez Szeroki Wierch. Wejdziemy na Tarnicę, zejdziemy niebieskim szlakiem wprost na parking, gdzie będzie czekał na nas samochód. Tak właśnie wyglądała wspomniana trasa:
Tutaj zdjęcie Moniki jeszcze przed wyruszeniem do Ustrzyk Górnych, ale już stąd widać naszą trasę. Jak spojrzycie, w tle widać „siodło”, czyli to zagłębienie pomiędzy szczytami – tam znajduje się Przełęcz pod Tarnicą. Na prawo od niej, to najwyższe wzniesienie, to właśnie Tarnica – najwyższy szczyt Bieszczad. A nasza trasa wiedzie przez całą długość tych grzebietów po lewej – od tamtej strony wejdziemy na Tarnicę. No nic – czas ruszać 🙂
Niedaleko od poboru opłat (wejście na szlak w tym roku kosztuje 8zł / osoba), wskazuje że na Tarnicę zostały nam 3h. Chociaż po takim okresie pracy zdalnej, może nam się to odrobinę wydłużyć…
Standardowo początek szlaku prowadzi przez las. Przyjemny spacer w cieniu i cisza przerywana tylko śpiewem ptaków. Chyba właśnie tego trzeba co jakiś czas, aby wyrwać się z miasta.
Pierwsza (i ostatnia) wiata od tej strony szlaku, w której mogliśmy zjeść śniadanie i napić się wody – jak widzicie, spokój. Wprawdzie było kilka osób przed i za nami, ale to nic w porównaniu do wejścia od strony Wołosatego. Zresztą zobaczycie…
Jeszcze chwila i powoli wychodzimy z linii lasu, aby cieszyć się słońcem.
I w końcu widok na Bieszczady, na który czekaliśmy tyle czasu.
Niżej już powoli widać to „siodło”, o którym wspominałem wcześniej. Czyli Tarnica coraz bliżej.
I udało się – znów docieramy na najwyższy szczyt Bieszczad – Tarnicę.
Chwila odpoczynku, podziwianie widoków ze szczytu i można powoli kierować się na dół, bo chmury nad Haliczem zaczynają się już zbierać.
I tu już mamy niebieski szlak – zejście na nasz parking.
No i cóż – na dole został nam już tylko godzinny powrót do Polańczyka, szybki prysznic i „na miasto”. Po całym dniu głodówki miałem ochotę na burgera. Akurat przechodziliśmy obok „Karczmy Pod Batem”, gdzie na tablicy przed wejściem widniał spory napis „BURGER ZAPOROWY”. Świetnie! Pewnie jakieś lokalne specjały nawiązujące do zapory na Solinie i te sprawy. Jednak jak go dostałem (a Monika swoje danie), to odrobinę zwątpiłem. Zresztą zobaczcie sami…Koszt 50 zł i poważnie – ciężko zjeść go samemu 🙂
I ostatni dzień, gdzie na śniadanie wypiłem tylko kawę postanowiliśmy spędzić w Polańczyku. Jest tu mniej tłoczno i subiektywnie więcej do roboty niż nad samą Soliną. Byliśmy na jednym z pobliskich punktów widokowych, gdzie rozpościera się panorama na jezioro Solińskie.
Wróciliśmy też na plażę, ale jednak ludzi było już znacznie więcej. Mimo wszystko udało nam się znaleźć kawałek wolnego miejsca.
Za to wieczór ponownie był spokojny.
Dlatego w ramach podsumowania: