2016.05.01 – GDAŃSK, WESTERPLATTE
Na tegoroczną majówkę, wybraliśmy się z Moniką do Trójmiasta. Najlepsze, że tym razem zdecydowałem się zostawić auto i przetestować słynne Pendolino. Może znów polubię PKP 🙂
Skusiłem się na zachwalaną Strefę Ciszy, ale jak się okazało oczywiście nie miała ona wiele wspólnego z rzeczywistością. Telefony, głośne rozmowy i śmiechy, muzyka z telefonu, a konduktor tylko przechodził obok takich osób, więc jak zwykle nazwa okazała się chwytem marketingowym, a szkoda.
Tak czy inaczej, o dziwo dość szybko i zgodnie z rozkładem zawitaliśmy z gratami na Dworcu Głównym Gdańska [o tutaj].
Jako, że hotel mieliśmy całkiem niedaleko, poszliśmy się najpierw zameldować i zostawić bagaże. Później spacerkiem na deptak obok Motławy.
Idąc dalej widzicie za Moniką Bramę Żuraw – zabytkowy dźwig portowy i jedną z bram wodnych Gdańska, która mieści się nad Motławą. Jest to jedna z filii Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku oraz największy i najstarszy z zachowanych dźwigów portowych średniowiecznej Europy.
Następnie przechodzimy przez Bramę Zieloną.
By dojść nią do Fontanny Neptuna [o tutaj].
I po małym kółeczku wracamy tędy.
I potem już do hotelu, na małą skromną kolację 🙂
Następnego dnia wybraliśmy się na Westerplatte, aby zobaczyć Pomnik Obrońców Wybrzeża usytuowany przy wejściu do portu morskiego, na terenie byłej polskiej Składnicy Tranzytowej; w formie kopca z monumentem o wysokości 25 metrów. Upamiętnia on polskich obrońców wybrzeża we wrześniu 1939. Dojazd komunikacją miejską trochę się dłuży, a skoro majówka, to i ludzi sporo.
Oczywiście można tu także dotknąć morza 🙂
Większość dnia spędzamy właśnie na półwyspie Westerplatte. Niestety czekając na tramwaj wodny, by podwiózł nas prawie pod hotel okazało się, że na kawę i zapiekanki musimy czekać niemiłosiernie długo. Nawet jedząc w biegu zauważamy, że komunikacja wszędzie jest taka sama…Albo miał komplet ludzi, albo kapitanowi popsuł się zegarek, bo odpłynął 15 minut przed planowanym czasem. Trudno – pozostało wrócić tym samym środkiem komunikacji jakim przyjechaliśmy. Żeby było mało atrakcji, to jeszcze w połowie drogi zepsuł się tramwaj, którym jechaliśmy. Bajka – wcale nie żałuję, że nie wziąłem auta 🙂
Za to następnego dnia pogoda w końcu zaczyna dopisywać i robi się całkiem ciepło. W związku z tym możemy wybrać się pociągiem SKM z Gdańska do Sopotu.
Mieliśmy też plan wejścia na Molo – czyli standardowy punkt wycieczek, ale okazało się, że musielibyśmy wydać 16zł opłaty za wejście na molo…
Ja już byłem na nim wiele razy kiedy jeszcze było darmowe, a Monice aż tak bardzo nie zależało żeby płacić za 10 minut spaceru, więc zeszliśmy nieco dalej na plażę.
I było jeszcze lepiej niż na molo 🙂 Następnie wracając z plaży Monika lekko zgłodniała, więc można zjeść to, o co nad morzem najłatwiej, czyli…? Nie zgadliście – to nie ryba 🙂
I po spacerze wracamy do Gdańska. Idziemy jeszcze zobaczyć Fontannę Czterech Kwartałów [o tutaj].
A następnie przeprawiamy się mini promem na drugą stronę Motławy, skąd widać już w pełni wspomniany wcześniej Żuraw.
A następnie udajemy się, aby pozwiedzać wnętrze statku-muzeum „Sołdek” [o tutaj], gdzie kapitan trafił za kółko.
Jeszcze wieczorne wyjście na kolację, i następnego dnia rano możemy wsiadać do pendolino w podróż powrotną.