2016.04.16 – TATRY
Na ten wyjazd zdecydowaliśmy się opuścić standardowe spacery po Krupówkach i wziąć się za coś co tygryski lubią najbardziej.
Wymyśliłem, że wjedziemy kolejką na Kasprowy Wierch, a stamtąd przejdziemy spacerkiem Czerwonymi Wierchami na Giewont (bo Monika jeszcze na nim nie była, a bardzo chciała wejść) i stamtąd już spokojne zejście do Kuźnic. Tak czy inaczej to jakieś 6 godzin spaceru, więc biorąc pod uwagę, że chcemy się wyspać to plan jest akurat. Bilet na kolejkę na Kasprowy zakupiony online, więc kolejka do kasy nam nie straszna. Co może pójść nie tak? 🙂
Nasz „plan doskonały” wyglądał następująco
Dojechaliśmy po 14:00 do Zakopanego, wiec poszliśmy coś zjeść. Następnie zameldowanie w hotelu i okazało się, że mamy widok na cel naszej jutrzejszej wycieczki.
Z samego rana (po 08:00 🙂 ) dochodzimy na przystanek busików [o tutaj] aby dojechać do Kuźnic pod kolejkę na Kasprowy [o tutaj]. Jak tylko wyszliśmy z busa zobaczyliśmy, że jest wyjątkowo pusto przed kasami… Jeszcze kilka kroków i już wiedzieliśmy o co chodzi. Komunikat „Kolej nieczynna. Silny wiatr!” nie wymagała weryfikacji. I jak to mówili w jednym z Polskich filmów „cały misterny plan w pi***”.
No cóż – zdarza się. Po szybkiej konsultacji dochodzimy do wniosku, że jeszcze za wcześnie żeby wracać do domu, więc może podejdziemy chociaż kawałek do schroniska PTTK w Kalatówkach, a może nawet jak nam humor dopisze to dojdziemy do schroniska na Hali Kondratowej.
Docelowo już mogę zdradzić, że trasa wyszła taka:
Czasowo podobnie, ale pod względem stromizny – porównajcie sobie sami 🙂 No i ruszyliśmy…
Bez problemu docieramy do schroniska w Kalatówkach.
Tutaj chwila odpoczynku, uzupełnienie płynów. Stąd widać też było jak puszczali testowo wagoniki na góre – tak nimi bujało, że na pewno byłoby to ciekawe doświadczenie gdyby być w środku. W sumie dobrze, że nie pozwolili ludziom jechać.
Oczywiście kilka fotek dla Moniki w otoczeniu niezliczonych krokusów – praktycznie całe zbocze było nimi pokryte.
W końcu po zerknięciu na zegarek decydujemy, że śmiało można iść na Halę Kondratową. Go, go go!
I cóż, droga była całkiem ok, chociaż powoli już w wyższych partiach i zacienionych miejscach zdarzało nam się podchodzić po śniegu lub oblodzonym szlaku – w końcu to dopiero połowa kwietnia.
Na szczęście nie były to długie odcinki.
I powoli dotarliśmy do Hali Kondratowej.
Znów chwila na regenerację w słońcu i kiedy pomyślałem, żeby zapytać Monikę czy ma ochotę iść dalej, usłyszałem znajome „Choć zobaczyć co jest tam za zakrętem!”. Już wiedziałem – idziemy na Giewont. Jest to tekst zamienny z „Ooo tam są ludzie, a to znaczy, że można tam wejść…Idziemy tam?” – jak tu odmówić kobiecie 🙂
Jeszcze spojrzenie wstecz na Halę Kondratową i jazda…
Po drodze w oddali widzimy ludzi, którzy jednak zdecydowali się na marsz Czerwonymi Wierchami.
Jest nieco stromo, ale wszystko wynagradzają widoki.
A widać, że i Monika jest zadowolona z tego, że poszliśmy dalej. W końcu każdy krok przybliża ją do Giewontu.
Po pewnym czasie i kilku przystankach (np. na zrzucenie nadmiaru ciuchów), bo odkąd wyszło słońce, to praży niesamowicie, docieramy do Kondrackiej Przełęczy.
Stąd już całkiem blisko na Giewont, chociaż w oddali widać zbierające się chmury. Trzeba trochę nadgonić tempa.
Chwila czasu i docieramy na Wyżnią Kondracką Przełęcz. Kurde – mogłem wziąć krem do opalania, na pewno by mi nie zaszkodził 🙂
Z przełęczy rozpościera się piękny widok na Tatry.
I teraz pozostał już tylko atak szczytowy. W związku z tym Monika zakłada swoje najnowsze buty wspinaczkowe model „Szpilki na Giewoncie”, i w górę!
Monika vs Giewont – 1:0 🙂
Niestety pod słońce, bo tyle ludzi, że nie było się jak ustawić…
I widok z góry.
Teraz spokojny powrót do Kuźnic, chociaż za Kalatówkami zaczyna kropić drobny deszcz. Zdążyliśmy przed nim.