2022.05.31 – JESZCZE DALEJ NIŻ PÓŁNOC
Trochę czasu upłynęło od porządnego urlopu, więc tym razem postanowiłem wybrać się na północ, a konkretnie najdalej jak się da dojechać autem. Nie chciałem się „bawić” w samoloty, bo ceny w biurach podróży oszalały, ale też wciąż obowiązują rygorystyczne obostrzenia w niektórych krajach dotyczące covida. Dlatego w tym roku wybraliśmy się z Moniką na Nordkapp – przylądek północny, ale nie uprzedzajmy faktów, bo podróż zajęła nam blisko 2 tygodnie. Dodatkowo jeśli nie mieliście okazji obejrzeć komedii „Jeszcze dalej niż północ” z 2008 to gorąco polecam 🙂
Od razu uprzedzam, że wpis nie będzie z tych krótszych, ale dacie radę!
START
Jak wspomniałem wcześniej, decyzję o wyjeździe w tym kierunku podjęliśmy w ciągu 3 dni, co wymagało zagęszczenia ruchów organizacyjnych. Sytuacja z obostrzeniami była dynamiczna, więc pozostał jednak samochód. Jednak aby uniknąć problemów takich jak kilka lat temu, gdzie wyjazd do Włoch pokrzyżowała awaria samochodu, a żaden z zabookowanych hoteli nie zwrócił złamanego grosza – postawiłem na nieco inną formułę. Samochód przed wyjazdem oddałem w ręce taty mechanika, który pociesznym
„nie powinien się rozlecieć 🙂 „
zatwierdził pojazd do podróży. Dodatkowo szybkie zakupy suchego prowiantu, a nad spaniem się pomyśli już w trasie – poducha i koc awaryjnie do bagażnika i WIO!
PROM DO KARLSKRONY – KIERUNEK SZWECJA
Oczywiście z racji późnej decyzji, nie było już wolnych miejsc na prom z Gdańska do Nynäshamn – co oszczędziłoby nam trochę paliwa i czasu, bo wysiedlibyśmy blisko Sztokholmu. Na szczęście udało się zarezerwować miejsce z Gdyni do Karlskrony i to na nocny rejs, więc na miejscu będziemy wyspani i gotowi do drogi. Wypłynęliśmy 31 maja o 21:00, więc czas na pokładzie widokowym musieliśmy ograniczyć do minimum.
Naturalnie na tak sporym statku zawsze znajdzie się jakaś rozrywka. Gdyby to była końcówka podróży, to może byśmy spróbowali odrobić trochę kosztów na maszynach drobniakami, ale to dopiero pierwszy dzień, więc mijamy niewielkim łukiem kolorowe automaty.
Ranek powitał nas piękną słoneczną pogodą, więc po śniadaniu można się było chwilę nacieszyć słońcem. Nie za długo, bo o 7:30 dobijaliśmy do brzegu.
LAPONIA, ROVANIEMI I KOŁO PODBIEGUNOWE
Nie regulujcie odbiorników – tak, nawet w czerwcu w wiosce Świętego Mikołaja znajdziemy ładnie przyozdobione choinki. I to był właśnie nasz pierwszy cel odkąd zeszliśmy na ląd.
Do wioski Mikołaja jechaliśmy praktycznie 1.5 dnia, więc dotarliśmy 2 czerwca. Super wyposażone domki i jak się okazało niemal najtańszy nocleg na całym wyjeździe. Tak nam się spodobało, że zostaliśmy tu 2 dni 🙂
Co więcej przez główny plac wioski, przebiega koło podbiegunowe. Na kole podbiegunowym Słońce powinno znajdować się na horyzoncie, gdy nad zwrotnikiem Raka lub Koziorożca znajduje się ono w zenicie. Krótko mówiąc słońce znajduje się cały czas ponad horyzontem, więc mamy dzień polarny. Poniżej zdjęcie wjazdu do wioski, gdzie znajduje się jakieś 75 domków-bliźniaków.
Tak, tak – ze wszystkich atrakcji trzeba skorzystać 🙂
Mieliśmy też okazję nakarmić renifery. Niestety byliśmy chyba kolejną już grupką turystów, więc nie były mocno głodne. A ja kurde dałem 5 € za mech dla renifera od osoby… Nic tylko handlować tutaj mchem wśród turystów 🙂 Czynnych atrakcji w zimie jest chyba więcej niż w lecie, ale tutaj się udało.
Od Moniki jakoś chętniej jadły, więc może miała smaczniejszą odmianę. Opiekunka wspominała, że nie ma się co bać o palce, bo renifery są wegetarianami. Niby racja, tylko że jak ja wolę mięso ale trafi mi się warzywo to też zjem, więc zaleciłem Monice ostrożność.
Wstąpiliśmy też na pocztę – fajnie będzie wysłać kartkę z Rovaniemi. Co ciekawe, posiadają tutaj dwie skrzynki pocztowe – jedna pomarańczowa, czyli standardowa, a druga czerwona. Ta natomiast jest skrzynką świąteczną, więc listy wrzucone w ciągu roku do niej, leżą w niej sobie i czekają do świąt. Dopiero wtedy są wybierane i rozsyłane ludziom na święta. Ktoś miał dobry pomysł.
Znaleźliśmy też gablotkę w której trzymane są listy do Świętego Mikołaja. Ciekawe czy kiedykolwiek jakiś mój tu dotarł, czy jak to bywa w Polsce – bez znaczka poszedł na makulaturę.
W poszukiwaniu obiecanego mamie magnesu na lodówkę trafiliśmy na takie stoisko. Skoro to Finlandia to nie mogło zabraknąć też sklepu z pamiątkami w tematyce Muminków. Czyli przy okazji magnesu, znalazł się także prezent dla brata 😀
I w końcu dotarliśmy też na plac główny, gdzie przebiega linia koła podbiegunowego. Standardowo totem z ilością kilometrów do poszczególnych stolic, niestety Warszawy nie było.
I kilka fotek jak wygląda linia koła polarnego w Finlandii.
I tutaj wspomniana linia. Jeśli macie ochotę zobaczyć jak to wygląda w chwili kiedy czytacie ten tekst, to jest dostępna kamerka na żywo z tego miejsca w serwisie youtube [ o tutaj ].
Jeszcze wracając do dni polarnych. O północy zrobiło się ciepło i wciąż było jasno, więc organizm nie przyzwyczajony do takich atrakcji kompletnie nie zamierzał iść spać. A wiadomo, że jak się spać nie chce, to najlepszy na to jest spacer na świeżym powietrzu. Jak widzicie, w tej chwili nocny spacer po Rovaniemi wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce 🙂
Pusto bo mamy środek nocy, ale w dzień turystów było całkiem sporo.
No i przyjemny dodatek, który znajdował się w każdym domku. Po całym dniu na nogach, piwko, burger z renifera i sauna. W zimie tu też musi być super z jazdą saniami, samym mikołajem itd.
Niestety, kiedyś trzeba ruszyć w drogę – tym bardziej, że dziś mamy ambitny plan dotarcia na Przylądek Północny. Od Rovaniemi niemal co kilka / kilkanaście kilometrów napotykamy na spacerujące renifery. Okazało się, że wcale się nie boją pojazdów i nieraz stoją na drodze i ani myślą się ruszyć. Chyba, że zaczynacie je objeżdżać – wtedy mogą zmienić zdanie. Mam wrażenie, że gdzieś już spotkałem się z taką zmiennością 🙂
Ponadto takie wyjazdy to także okazja do poznania czego słucha dana społeczność. Wiadomo, że spora część to międzynarodowe piosenki, ale np. w Finlandii – poza spodziewanym cięższym brzmieniem nadają dużo piosenek w języku fińskim. Sprawdźcie np. [ Tą piosenkę lub tą lub tą i ew. tą – cztery najczęściej puszczane w ich radiu ] – może skandynawska muzyka przypadnie Wam do gustu 🙂
NORDKAPP
Im bliżej Nordkappu, tym pogoda również bardziej zmienna.
Choć im wyżej tym lepiej. Bliżej celu poprawiło się na tyle, że widać było nawet fiord – super biorąc pod uwagę prognozę deszczu na dziś i wcześniejszą trasę.
A już na samym Nordkappie okazuje się, że nie było się o co martwić. Chociaż niestety czystego nieba nie było, więc obserwacja odbicia słońca od horyzontu nie była nam dana. Ale jak to mówili w kultowym „Chłopaki nie płaczą” – bunkrów nie ma, ale i tak jest zajebiście!
To teraz garstka informacji o tym gdzie jesteśmy, bo nie ma sensu przepisywać internetu. Rocznie trafia tu ponad 250 000 turystów, więc nic nowego pewnie nie napiszę. Niemniej jednak, Przylądek Północny (po norwesku właśnie Nordkapp), to skalisty klif o wysokości 307 m w Norwegii na wyspie Magerøya, połączonej z lądem stałym podmorskim tunelem drogowym Nordkapp. Jeszcze o nim wspomnę.
Tak naprawdę, to jak zapewne wiecie Nordkapp często błędnie uznawany jest za najdalej na północ wysunięty przylądek Europy. Knivskjellodden – inny przylądek, znajdujący się na tej samej wyspie około 4 kilometry dalej na północny zachód, jest wysunięty bardziej na północ niż Nordkapp. Jednak nie prowadzi do niego żadna droga jezdna i dlatego to Nordkapp jest celem większości wycieczek w te rejony (a także punktem końcowym trasy międzynarodowej E69).
Nazwę nadał Przylądkowi Północnemu w roku 1553 angielski odkrywca Richard Chancellor, który przepłynął obok niego podczas poszukiwań tzw. Przejścia Północno-Wschodniego – morskiej drogi do Azji. Z trzech statków, które wyruszyły w drogę przetrwał i wrócił tylko jeden. Pierwszy „turysta” na Przylądku Północnym pojawił się ponad 100 lat później w 1664 roku, był to włoski ksiądz Francesco Negri, któremu dotarcie do celu zajęło aż dwa lata. Mam szczęście, że w dzisiejszych czasach mogę w czasie kilku dni dostać się w miejsce, gdzie kiedyś trzeba było poświęcić 2 lata na podróż bez gwarancji powrotu.
Od tamtego czasu Przylądek Północny był odwiedzany przez dzielnych podróżników, którzy wówczas dopływali statkami lub łodziami od strony zatoki Hornvika, skąd musieli się wspinać po stromym zboczu. Spośród znanych postaci warto tu wymienić króla Szwecji i Norwegii Oskara II (odwiedził Nordkapp 2 lipca 1873, a na przylądku znajduje się obelisk upamiętniający jego wizytę).
I właśnie przy tym obelisku mamy fotkę.
Pogoda taka sobie, ale na szczęście nie pada. Jak widać wielkich tłumów nie ma, więc tym lepiej dla nas.
Na Nordkappie znajdują się dwie większe atrakcje: charakterystyczny „Globus”, który powstał w 1978 roku, w czasie silnego wiatru obracają się jego pierścienie; jest też składający się z kilku części pomnik „Dzieci Ziemi”.
A tutaj wspomniany wcześniej pomnik „Dzieci Ziemi”, który składa się z 7 dużych kół, z różnymi motywami. Został on stworzony w ciągu 7 dni przez 7 dzieci ze wszystkich kontynentów i symbolizuje nadzieję, przyjaźń, szczęście i współpracę ponad granicami dzielącymi różne kraje.
Mamy też „centrum” Nordkappu – jest tu restauracja, sklep z pamiątkami, skrzynka pocztowa, kino (w którym prezentują przekrojowy wygląd przylądka przez cały rok – super zrealizowany), wystawy itp. Zresztą zobaczcie:
Przeróżne dioramy prezentujące wydarzenia z przeszłości, które miały tu miejsce
Wystawy starych fotografii z Nordkappu
I jeszcze kilka fotek z Globusem, przy poprawie pogody około północy – jak zwykle zresztą tutaj w tych godzinach 🙂
Na początek jak powinno wyglądać słońce o północy, gdybyśmy mieli bezchmurne niebo:
I cała reszta:
I ostatnie zdjęcie na rozchodniaka. Pamiętacie wspomnianego przeze mnie wcześniej księdza Francesco? Tego co zeszło mu 2 lata, żeby tu dotrzeć. W swoim manuskrypcie Viaggio Settentrionale – Północna Podróż z 1700 roku podsumował to następująco:
„I oto jestem na Przylądku Północnym, na skraju Finnmarku, i ośmielę się stwierdzić, że jednocześnie na końcu świata, jako że nie ma zamieszkanych miejsc dalej na północ. Ten fakt dopełnia moją satysfakcję. Przybyłem tutaj, zobaczyłem i czuję się spełniony i zaspokojony. Tutaj kończy się moja ciekawość”.
Cóż mogę więcej rzec. Podpisuję się pod tymi słowami 🙂
Rankiem na kempingu, gdzie ogarnęliśmy nieco spóźniony nocleg podczas śniadania we wspólnej kuchni leżał pamiętniczek obiektu. Mnóstwo wpisów, również od ludzi z Polski, ale przekrój był taki, że nawet język japoński się w nim znalazł. Nie było rady – trzeba się wpisać i dorzucić kilka słów od nas.
Przy okazji – pamiętacie market „REMA 1000”. Kiedyś popularny w Polsce. Okazuje się, że w Skandynawii całkiem nieźle sobie radzi i placówek jest całkiem sporo.
A tutaj wspomniany wcześniej tunel Nordkapp. Tunel został zbudowany w latach 1993–1999. Ma długość 6870 metrów i sięga głębokości 212 metrów poniżej poziomu morza. Zanim wybudowano tunel, ruch samochodowy odbywał się za pomocą promów między Kåfjord i Honningsvåg. Co ciekawe przy zjeżdżaniu coraz głębiej czuć różnicę ciśnień i efekt zatykania uszu. Nieźle się z górki można rozpędzić, gdyby komuś zawiodły hamulce.
I cóż – w tym miejscu wynikła spora zmiana planów. Wynikła właściwie już 31 maja, czyli w dniu naszego wyjazdu, ale dowiedzieliśmy się o niej później. Planowaliśmy teraz zmierzać na Norweskie Lofoty, i później promem do Bodo powoli wracać do Polski, ale oczywiście los miał inny plan na nasz wyjazd. Dzięki powodziom, w ostatnim dniu maja doszło do pęknięcia konstrukcji mostu Badderen (E6) w gminie Kvænangen (Troms og Finnmark). Przejazd przez pękniętą konstrukcję jest niemożliwy, a jedyny objazd prowadzi… przez Finlandię. Do nadłożenia jest ok. 180km – w normalnych warunkach niewiele, ale po tych drogach zeszłoby przynajmniej 2h dłużej.
POWRÓT PRZEZ FINLANDIĘ/SZWECJĘ
Chcieliśmy spróbować, ale dodatkowo okazało się, że pogoda na Lofotach jest tragiczna i nic nie zapowiada zmiany, więc tym razem odpuścimy Norwegię i przyjedziemy kiedyś specjalnie tutaj. Po wjeździe do Finlandii na objeździe mostu, skierowaliśmy się w stronę Szwecji. A renifery nie odpuszczały w dalszym ciągu.
Zmienił się też krajobraz, na bardziej śnieżny. Na szczęście pogoda poprawiła się porządnie z dala od morza.
I taka właśnie trasa ciągnęła się naprawdę dłuuugo.
Im bliżej granicy koła polarnego – tym razem w Szwecji, zaczęło się znów robić zielono, a zagęszczenie reniferów na km ulicy nieznacznie spadać.
I przekraczamy w końcu koło podbiegunowe, tym razem w drugim kierunku. Będzie nam brakowało słońca świecącego 24h na dobę!
DANIA I KOPENHAGA
Skoro nieco zmieniły nam się plany, a i tak przejeżdżamy przez Danię, postanowiliśmy się odezwać do naszego Jurka, pogadać przy małym piwie. Wspominałem już o nim przy poprzednim wpisie o Kopenhadze. Okazało się,że piwo było na tyle duże, że zostaliśmy 2 dni, ale dzięki temu mieliśmy okazję pozwiedzać Kopenhagę.
Generalnie nie będę się rozpisywał, bo odwiedziliśmy standardowe lokalizacje, a do detali zapraszam na moje poprzednie wpisy 2015.06.04 – KOPENHAGA oraz 2014.11.08 – KOPENHAGA, MALMÖ. Wprawdzie trochę czasu już upłynęło, ale niewiele się zmieniło 🙂
Amalienborg – oficjalna rezydencja duńskich monarchów i duńskiej rodziny królewskiej w Kopenhadze od 1794.
Monika i rzeźba Dawida.
ZINKGLOBAL – THE KEY TO THE FUTURE
Tu jakaś nowa rzeźba wykonana z różnych elementów mechanicznych.
Standardowo syrenka 🙂
Tu tylko przypomnę o micie na podstawie którego powstała rzeźba.
Niedaleko cytadeli Kastellet znajduje się fontanna Gefion uruchomiona w 1908 roku i przedstawiajaca kobietę za pługiem zaprzężonym w cztery byki. Według mitologii Gefion to bogini rolnictwa, a rzeźba odnosi się do tego, że miała ona czterech synów spłodzonych przez olbrzyma. Gdy pewnego razu poprosiła króla o kawałek ziemi, obiecał dać jej tyle, ile zdąży zaorać w ciągu jednego dnia. Gefion zamieniła synów w woły i zaorała wielki szmat ziemi, który następnie został odcięty od ziemi – tak powstała wyspa Zelandia.
„Nie zdążyłem do roboty, bo autobus mi odpłynął przed czasem”. W Polsce taka wymówka nie przejdzie, a tu proszę 🙂
I coś ciekawego, czego nie widziałem ostatnim razem. Kościół przerobiony na ściankę wspinaczkową.
Po wypoczęciu zabraliśmy się w stronę Niemiec. Żeby nie nadkładać drogi, nawigacja uraczyła mnie kolejną podróżą łodzią. Tak – to Schleswig–Holstein. Na szczęście nie pancernik – tamten wrak zakładam, że wciąż zalega na kamienistej mieliźnie Neugrund, w okolicach estońskiej wyspy Osmussaar.
PARK SERENGETI – NIEMCY
I kolejna atrakcja tego wyjazdu. Pak Serengeti w Hodenhagen w Niemczech. Takie nieco mniej popularne zoo – w tym wypadku to ludzie siedzą w klatach, czyli swoich samochodach, a zwierzęta czują się jak u siebie. Nie będę wrzucał wielu fotek – kilka na zajawkę, jak to wygląda i czemu jest spoko 🙂
Chodzą tam też lwy, tygrysy. Słonie są wydzielone, ale trąbą sięgają do ludzi 🙂 Natomiast nosorożce mogą porysować delikatnie lakier jak zbyt blisko podjedziesz. No i praktycznie wszystko w języku niemieckim – ciężko o chociażby angielski.
W drodze powrotnej Monika wynalazła na mapie jeszcze mały punkt widokowy na szczycie góry – chyba żeby jednak się ruszyć trochę podczas tego wyjazdu 🙂
Przed Państwem:
Jahrtausendblick
WAALWIJK – HOLANDIA
I jako ostatnie miejsce przed powrotem do domu zahaczyliśmy o małe miasteczko w Holandii, gdzie tym razem pracuje moja siostra Patrycja. Cicha, spokojna okolica i mnóstwo rowerzystów 🙂
Jak widać, niektórzy zakończyli już rok szkolny – tradycja wieszania plecaków na masztach chyba u nas by się nie przyjęła.
KONIEC
I cóż – urlop dobiegł końca. 7500 km samochodem i dwa tygodnie zleciały raz dwa. Samochód i my daliśmy radę… Zobaczymy teraz co następne 🙂
Kilka informacji, które być może się przydadzą:
Park Serengeti Hodenhagen – STRONA – wejściówki, samochód + 2 osoby 96 €
Nordkapp – STRONA – 620 NOK
Jahrtausendblick – STRONA – 6€